Krzysztof Wielicki – Polish Winter Expedition 1980 – part 2

Polish Winter Expedition 1980
1st winter Summit / Zdobycie Mt. Everest
story by : Krzysztof Wielicki

Kliknij na obrazku aby go powiekszyc Kliknij na obrazku aby go powiekszyc

Dnia16 lutego ruszyliśmy z Leszkiem w górę. Wzięliśmy po butli z tlenem na drogę i może dzięki temu szło nam naprawdę doskonale. Najszybsze dotychczas wejście na Przełęcz trwało sześć godzin, a my podeszliśmy w niespełna cztery. Dbaliśmy o utrzymanie dobrej formy przed jutrzejszym atakiem, więc po drodze zatrzymaliśmy się, napiliśmy się herbaty z termosu, odpoczęliśmy trochę. Dzięki temu dochodząc koło pierwszej na Przełęcz nie czuliśmy prawie zmęczenia. Przełęcz Południowa tworzy szerokie siodło na którym zatrzymują się wszystkie wyprawy zdążające na Mt. Everest i Lhotse drogą klasyczną. Wnoszą oni całe tony sprzętu,który leży pozostawiony na Przełęczy. Gdyby ktoś miał czas i siły można by tu skompletować nie najgorsze wyposażenie dla całkiem sporej wyprawy. Leszek wpadł na pomysł by nocą grzać w namiocie. Wyszukaliśmy więc w okolicy butan do maszynek, oraz butle z tlenem na noc.Ugotowaliśmy herbatę, kawę, jakąś zupkę. Na deser mieliśmy znalezioną na Przełęczy galaretkę, którą zagryzaliśmy pasztetem wraz z kilkuletnim chrupkim chlebem pozostawionym przez poprzednich właścicieli. Czegoś tak dobrego nigdy jeszcze nie jadłem.

Zaczynało świtać. Słońce podniosło się lekko nad Przełęczą. Oczywiście to słońce niewiele jeszcze grzało i temperatura była o jeden stopień wyższa od minimalnej w nocy. Widok jasnego czystego nieba i iskrzącego się śniegu dodawał nam otuchy. W namiocie zostawiliśmy jeden termos pełen herbaty,żeby w drodze powrotnej, idąc do „trójki”, nie stracić na Przełęczy zbyt wiele czasu. Wszystkie rzeczy puchowe założyliśmy na siebie. Ja włożyłem jeszcze do plecaka zapasowy sweter, skarpety, rękawice i kombinezon przeciwwiatrowy. Poza tym niosłem termos, pakiet szczytowy i oczywiście swoją butlę. Razem było tego dobre kilkanaście kilogramów.

Ruszyliśmy na szczyt. Po pewnym czasie zaczęło kurzyć. Pogoda zrobiła się typowo tatrzańska. Porywany przez wiatr wczorajszy sypki śnieg unosił się tumanami, a potem raptownie opadał, jakby chciał zasypać nas wyrwanymi spod nóg płatkami. Szło się dość kiepsko, bo na śliskim i twardym firnie leżała kilkucentymetrowa warstwa sypkiego, osuwającego się puchu. W końcu zdecydowaliśmy się wejść na grań. Właściwie nie tyle zdecydowaliśmy, co po prostu weszliśmy. Nad takimi rzeczami człowiek się nie zastanawia. Nikt nie kalkuluje sobie, że tu jest wiatr, a tam nie, tam mogę się poślizgnąć, więc jednak pójdę tu. To dzieje się samo,poza świadomością. Dlatego takie ważne jest doświadczenie – lata wspinaczki i chodzenia po Himalajach. Człowiek, który by tu był pierwszy raz, miałby znikome szanse ujścia z życiem. Kiedy znaleźliśmy się na grani, okazało się, że tu też jest niedobrze, bo z kolei śnieg jest wywiany i idzie się po nagiej skale. W rakach na skale jest szalenie niebezpiecznie. Musieliśmy zejść parę metrów na stronę tybetańską.

Na Wierzchołku Południowym wiało dość mocno, więc odpoczęliśmy tylko chwilkę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed nami był jeszcze najtrudniejszy odcinek między wierzchołkiem południowym a szczytem.Zeszliśmy na niewielką przełączkę i tu dopiero zaczęły się prawdziwe kłopoty. Nie mogliśmy iść granią, bo potworzyły się na niej ogromne nawisy, które w każdej chwili mogły się oberwać i porwać nas z sobą.Zszedłem trochę niżej. Tu też okazało się niebezpiecznie,więc wróciłem do Leszka, który szedł pod samą granią. Wspiąłem się za Leszkiem na Stopień Hilarego. Blisko, w odległości najwyżej kilkunastu minut marszu, zobaczyłem wierzchołek. Droga była dość łatwa. Szedłem jak najszybciej. Kiedy dotarłem na miejsce, zobaczyłem Leszka podążającego dalej. Przed sobą widziałem kolejny wierzchołek unoszący się stromo nad granią. To musi być ten – pomyślałem – to już na pewno ten! Ale i tym razem spotkał mnie zawód. Wysokość zdobywaliśmy z wielkim trudem, a ja musiałem ponadto pokonywać ból odmrożonych stóp.Na szczycie stanęliśmy o godzinie 14,25. Byłem w euforii. Chciałem jej za wszelką cenę uniknąć. Wiedziałem, że sukces liczy się naprawdę tylko wtedy, kiedy „doniesie się” go do bazy. W chwilę później Bogdan Jankowski przesłał z bazy w świat radiowy komunikat: „…Mount Everest zdobyty po raz pierwszy w okresie zimy himalajskiej”. Wypowiedziany przez mojego partnera, a rozpowszechniony później przez media autokomentarz dotyczący wejścia: „gdyby to nie był Everest, to pewnie byśmy nie weszli” – zawiera prawdę i o mnie. (zdj obok – w drodze na szczyt)

Messner w jednej ze swoich książek pisze, że zwycięskich wspinaczy ogarnia błogie rozleniwienie, nieodparta chęć pozostania na szczycie. Uznaliśmy to za chwyt reklamowy. My chcieliśmy raczej zwiewać stąd jak najszybciej. Wyłączyliśmy radiotelefon i zabraliśmy się do roboty.Najpierw wyciągnęliśmy flagi. Próbowałem zrobić zdjęcie Leszkowi trzymającemu je na szczycie. Migawki zamarzły nam na kamień i udało się zrobić tylko jedno zdjęcie ze szczytu. Zawiesiliśmy na triangulu różaniec od Papieża i krzyżyk od matki Staszka Latałły – naszego kolegi, który zginął w 1974 r. podczas wyprawy na Lhotse – i włożyliśmy do schowka kartkę z napisem: „Polish Winter Expedition”. Leszek znalazł kilka kamyków, a ja włożyłem do specjalnych torebek parę garści śniegu dla naukowców.


Mt Everest 1980 winter – Krzysztof Wielicki na szczycie Everestu (fot. Leszek Cichy)

* sylwetka himalaisty : – Krzysztof Wielicki the famous Polish climber./ Version polish and english /

* wszystkie posty o wyprawie :

Polish winter expedition 1980 – part 1

Polish winter expedition 1980 – part 2

Polish winter expedition 1980 – part 3

Polish winter expedition 1980 – part 4

* Polish Himalayas – Become a Fan

goryonline.com

** zapraszam na relacje z wypraw polskich himalaistów.

AddThis Feed Button


zapraszam do subskrypcji mego bloga

2 Responses

Leave a comment