Krzysztof Wielicki – Polish Winter Expedition 1980 – part 3

Polish Winter Expedition 1980
1st winter Summit / Zdobycie Mt. Everest
story by : Krzysztof Wielicki

Pięć po trzeciej rozpoczęliśmy zejście. Miałem już tak obolałe stopy, że po prostu nie byłem w stanie utrzymać się na stromym stoku. Musiałem podrąbywać stopnie, a to dodatkowo zwalniało i tak żółwie tempo.Zaczynał się wyścig z czasem, którego stawką mogło być nasze życie. Tuż za wierzchołkiem południowym straciłem wzrok. Przez dłuższą chwilę widziałem tylko białe plamy. Żadnych kształtów, proporcji, barw. Przede mną stanęła biała nieprzenikniona ściana. Straciłem poczucie czasu i kierunku. Przypomniałem sobie o okularach (spawalniczych), które zdjąłem w czasie podejścia, bo co chwila zachodziły mi parą. Założyłem je i przez jakiś czas stałem zupełnie bezradny na pokrytym o sypującym się śniegiem stromym stoku. Bałem się ruszyć. Kurczowo chwyciłem głowicę czekana i czekałem, aż odpoczywające za szkłem oczy znów zaczną widzieć. Pierwszy raz miałem wątpliwości, czy uda się zejść. Koło drogi zobaczyliśmy wyłaniającą się ze śniegu zlodowaciałą postać Hannelore Schmatz – himalaistki, która pozostała tu na zawsze. Robiło się już ciemno, a my mieliśmy jeszcze przed sobą szmat drogi. Schodziłem z wielkim trudem. Na stromym stoku cały ciężar ciała spoczywał na odmrożonych, krwawiących, coraz bardziej bolących palcach. Próbowałem iść bokiem, ale wtedy bardzo łatwo się potknąć. Zmęczenie było tak ogromne, że na pewno w razie upadku nie zdołałbym wyhamować co kosztowałoby mnie życie. Tak więc zejście przodem. Co kilka kroków przystanek. Żeby choć na chwilę zmniejszyć potworny, otępiający ból w palcach. Wiedziałem, że opóźniam marsz. Leszek musiał zwalniać, aby nie zostawić mnie za daleko w tyle. W ten sposób zmniejszały się też i jego szanse na szczęśliwe dotarcie do Przełęczy. W zupełnych ciemnościach,prawie po omacku pokonaliśmy stosunkowo łatwy trawers. Latarki były wyczerpane – ich światło sięgało najwyżej na metr. W górach metr to nie est odległość. Chcąc w miarę rozsądnie wybierać trasę, trzeba widzieć na dziesięć, sto, pięćset metrów.

3.jpg (3.80 Kb)Zostawałem sporo w tyle. Chwilami traciłem Leszka z oczu. Często musiałem przystawać i szukać na stoku śladów jego raków. Kiedy znalazłem się w kuluarze, wiedziałem, że teraz wszystko zależy tylko od mojej kondycji i od tego, na ile będę w stanie wydobyć ukryte jeszcze w mięśniach rezerwy. Właściwie nie miałem już sił. W takich momentach człowieka nie niesie już siła mięśni, lecz siła woli – ogromna wola przetrwania.Wpada się w trans, który powoduje, że ruchy stają się niemal automatyczne. W kuluarze znów zrobiło się bardzo stromo. Nie mogłem już schodzić przodem. Piekący ból żywcem obdzieranych ze skóry palców u stóp wymusił zmianę techniki zejścia na zjazd. Wbijałem czekan z całej siły, chwytałem go oburącz, obsuwałem nogi, wyrywałem czekan, wbijałem nieco niżej, znów zsuwałem nogi. Posuwałem się w żółwim tempie. Wtedy wydawało mi się, że jest to dla mnie jedyny ratunek. Będę szedł nie wiem jak długo – powiedziałem sobie – ale w końcu dojdę, muszę dojść.Pomyślałem, że nie mam prawa zatrzymywać Leszka. Mógł iść dużo szybciej niż ja, a ciągłe zwalnianie tempa tylko go dodatkowo osłabiało.Krzyknąłem mu, żeby szedł i nie oglądał się na mnie.

Postawiłem na ostrożność. Wiedziałem, że na samo dojście powinno wystarczyć mi sił, a jeden nieostrożny ruch może kosztować życie. Najwięcej czasu straciłem na seraku. Zszedłem za nisko i nie miałem już sił, aby się wycofać. Zmarnowałem tam co najmniej pół godziny. Zrobiło się tak stromo, że nie mogłem schodzić, więc po prostu usiadłem, zaparłem się rakami i zjeżdżałem kawałeczek po kawałeczku. W końcu wyłoniły się zmroku jaśniejsze kontury Przełęczy. Widziałem wzniesienie w stronę grani Lhotse, ale nie widziałem namiotu. Zgłupiałem zupełnie. Gdzie jest namiot? Nie wiedziałem, czy mam iść w prawo czy w lewo.Przypomniałem sobie, że namiot stoi na łagodnym zboczu lekko opadającym w stronę kotła. Niepewnie ruszyłem w tamtą stronę.

Będąc blisko namiotu pomyślałem, że jestem uratowany. W namiocie było cieplutko. Leszek, który już trochę odpoczął, daje mi wspaniałej,gorącej herbaty i zabiera się do gotowania zupy. Odmrożone stopy wydały mi się w tym momencie najważniejsze. Wiedziałem, że mogę jeszcze wiele zrobić, aby uniknąć amputacji. Zdejmuję buty i wyciągam nogi nad wolną maszynką. Siedzę z kolanami pod brodą, trzymając stopy nad płomieniem.Całą swoją wolę skupiam nad tym, żeby nie zasnąć. Boję się, że spalę namiot i przyjdzie nam nocować pod gołym niebem. Zupa jest gotowa.Jakoś nie mogę jej wmusić w siebie – Leszek zresztą też. Zjadamy najwyżej po dwie łyżki. Widzę tylko płomień maszynki i grzejące się nad nim sztywne, zimne jak lód stopy. Co chwila przysypiam, budzę się z przerażeniem. Przez moment udaje mi się czuwać, a potem oczy same się zamykają, świadomość ucieka, zapadam w czarną otchłań. Po dwóch godzinach czucie w stopach zaczyna wracać. Widzę już że obejdzie się bez większych amputacji, włażę więc do śpiwora i w końcu udaje mi się zasnąć.

Zejście do bazy było bardziej czołganiem się niż marszem. Moment powrotu wspominam jako jeden z najwspanialszych, jakie przeżyłem w górach.Koledzy płakali; były to łzy szczęścia. Chociaż nie oni stanęli naszczycie – a przecież tego pragnie każdy uczestnik wyprawy – wszyscy przeżywali radość zwycięstwa.

* Uczestnicy wyprawy:

Andrzej Zawada – kierownik wyprawy, Krzysztof Wielicki , Leszek Cichy , Józef Bakalarski /filmowiec/, Krzysztof Cielecki, Ryszard Dmoch /z-ca kierownika/, Walenty Fiut, Ryszard Gajewski, Zygmunt Andrzej Heinrich, Jan Holnicki-Szulc, Robert Janik /lekarz/, Stanisław Jaworski /filmowiec/, Bogdan Jankowski, Aleksander Lwow, Janusz Mączka, Kazimierz Waldemar Olech, Maciej Pawlikowski, Marian Piekutowski, Ryszard Szafirski, Krzysztof Żurek.

* Posłowie :

Był rok 1979. Polski Związek Alpinizmu przygotował dwie narodowe wyprawy na Mt. Everest pod kierownictwem Andrzeja Zawady – pioniera himalaizmu zimowego – zimową i wiosenną. Miałem jechać z ekipą wiosenną w następnym roku, lecz umieszczono mnie także jako rezerwowego na liście wyprawy zimowej. Zdarzyło się, że trójka moich kolegów zrezygnowała; pojechałem więc zimą. Pod pewnymi względami nasza wyprawa była jedyną w swoim rodzaju. Nigdy wcześniej ani później nie doświadczyłem tak autentycznego zbiorowego wysiłku, dobrze dobranego składu, dobrej atmosfery w zespole i charyzmy kierownika.

* sylwetka himalaisty : – Krzysztof Wielicki the famous Polish climber./ Version polish and english /

* wszystkie posty o wyprawie :

Polish winter expedition 1980 – part 1

Polish winter expedition 1980 – part 2

Polish winter expedition 1980 – part 3

Polish winter expedition 1980 – part 4

goryonline.com

** zapraszam na relacje z wypraw polskich himalaistów.

AddThis Feed Button

zapraszam do subskrypcji mego bloga